Fundacja Wspierania Kultury "Noc Poetów"

Logowanie

Nazwa użytkownika

Hasło



Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się

Nie możesz się zalogować?
Poproś o nowe hasło

Losowa Fotka

Partnerzy

Nawigacja

Ferdynand Głodzik

Śpiąca królewna

Hen przed wiekami w pałacu latem,
nie zachowując względów behape,
królewna wzięła w rękę wrzeciono,
będąc w tej pracy nie przeszkoloną.

Że uczyniła to ciut niedbale,
dotkliwie sobie ukłuła palec;
młody królewicz dziarsko doskoczył,
by jej udzielić pierwszej pomocy.

Marszałek dworu, gdy krew zobaczył,
natychmiast zgłosił wypadek w pracy;
a rzecz się działa krótko przed drugą
i to zgłoszenie trwało dość długo.

Wielką komisję trza było zebrać,
wszakże w pałacu ekspertów nie brak;
dzień się pochylił, na dworze ciemniej;
królewna rzekła: chyba się zdrzemnę.

Siadła na sofę, w królewskich szatach
i wnet zasnęła na długie lata;
znużona ciepłem, pałacem, władzą,
a tam eksperci radzą i radzą.

Śniła królewna, bujała w chmurach;
długo toczyła się procedura;
badano skutki oraz przyczyny,
dawno minęły wszelkie terminy.

Powymierali słudzy, dworzanie;
któż ma wypłacić odszkodowanie?
Park pałacowy zarósł jaśminem,
zamek po latach popadł w ruinę.

Aż do królewskiej złotej alkowy
wszedł syndyk masy upadłościowej:
Zbudził królewnę, skłonił się miło
i rzekł: roszczenie się przedawniło.

Twego królestwa już dawno ni ma
rządzi platforma? Liga? Rodzina?
Wieść przykrą jeszcze podać ci muszę:
Mocno stopniały twoje fundusze.

Bo notowania nie poszły w górę;
cienką mieć będziesz emeryturę.
W poprodukcyjnym wszak jesteś wieku;
może ci braknąć na zakup leków.

Zmartwiona życia swego jesienią,
królewna rzekła: cóż, czas to pieniądz;
za młodu kwitłam, błyszczałam złotem;
na stare lata mam tylko cnotę.


Sposób na biedę

W dalekim kraju, hen przed laty,
gdzie strome góry i rzek siedem,
żył chłop, co miał na spodniach łaty,
i nieustannie klepał biedę.

Gdy ku zmierzchowi dzień się słaniał,
a chłop po pracy zgłodniał zdrowo,
trzymając biedę na kolanach,
chciwie obgryzał kość szpikową.

Bieda za szyję go trzymała
i zawodziła głośnym szlochem:
- też jestem chuda, wygłodniała,
podziel się ze mną, daj mi trochę!

Chłop był wrażliwy na jej łkania,
powiada: jesteś smukła, bystra,
niewiele tu do obgryzania,
wejdź do tej kości by ją wyssać.

Gdy bieda weszła już do środka,
by się nasycić krzyną szpiku,
to chłop z szuflady dobył młotka,
kość zabił korkiem i po krzyku.

Choć bieda piszczy: puść mnie miły!
Chłop rad, że wreszcie jej nie klepie,
docisnął korek z całej siły
i odtąd wiodło mu się lepiej.

Gdy spłacił swój ostatni kredyt,
bo miał dochody całkiem spore,
usłyszał głos piszczącej biedy,
zdjęła go litość, wyjął korek.

Bieda chwyciła go w ramiona,
bez gniewu za doznane krzywdy:
- Ja jestem tobie przeznaczona,
teraz nie puszczę cię już nigdy!

Chłop późno błąd swój pomiarkował,
gdy mu od jęków puchły uszy;
chętnie by biedę zakorkował,
lecz korek gdzieś się zawieruszył.

Wielu i dzisiaj klepie biedę,
w przeróżnych tonąc prowizorkach,
rząd chciałby kraj zamienić w Eden,
lecz ciągle szuka tego korka!


Arka Noego

Gdy Noe całym dniem sterany,
przy węgłach chaty siadł z wieczora,
Stwórca mu rzekł: jam twoim panem!
Wybuduj arkę, czyli korab.

Świat dziś okrutny i zepsuty,
niechybna czeka go zagłada,
patrzę w ten padół całkiem struty
i mi ogólnie psycho siada.

Niech zginie to, co złe i podłe,
niech się odrodzi ziemia nowa
i niech pod twoim Noe godłem,
wszystko co dobre się zachowa.

Statek być musi duży, silny,
by licznym oparł się bałwanom,
w nim cały program prorodzinny,
niech was przez morza wiedzie anioł.

Niech córki z wami się zabiorą,
synowie, wnuczki i synowe,
niech wam gotują oraz piorą,
z nimi zakwitnie życie nowe.

Zanim wyruszysz w rejs, pamiętaj,
byś po potopie miał z czym wracać;
zabierz do arki też zwierzęta,
bo to są twoi mniejsi bracia.

Dzielnie po morzu płynie arka,
lecz podróż mija nie bez lęku;
schrzanił robotę jakiś partacz,
w kadłubie dziura jest po sęku.

Wody nabiera wielka łajba,
traci sterowność, staje w poprzek,
zawsze się znajdzie jakiś bałwan,
któremu statek się nie oprze.

Noe chciał zakląć w kamień żywy,
Bo wobec trwogi czuł się marnym,
lecz był człowiekiem świętobliwym
i nie używał słów wulgarnych.

Wreszcie do nogi psa przywołał,
by swoim nosem dziurę zatkał
i znowu spokój zapanował
a dalsza podróż szła jak z płatka.

Pies nos unurzał w morskiej toni,
nie skarżył się, nie szukał winnych,
naprawił to, co ktoś spartolił,
od tamtej pory nos ma zimny.

A ja satyry pióro ostrzę
poprzez dekady licznych wiosen
i trochę temu psu zazdroszczę,
co świat ocalił własnym nosem!

Komentarze

Brak komentarzy. Może czas dodać swój?

Dodaj komentarz

Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.

Oceny

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?
Wygenerowano w sekund: 0.07
3,583,260 unikalne wizyty